Tu gołym okiem widać „co poszło nie tak”
Została naruszona macierz. Patrząc na proces wzrostu płytki paznokcia… na szczęście nie jest to uszkodzenie permanentne.
A jak do tego doszło?
Z relacji modelki – właścicielki tego paznokcia wiem, że zbyt inwazyjnie operowano kopytkiem.
A jaka konkretnie praca mogła przyczynić się do takiego stanu rzeczy? Już wymieniam:
Nacisk kopytka był po prostu zbyt duży. Stylistka nie przeniosła ciężaru na mały palec i całym tułowiem napierała na Bogu ducha winny paznokieć ofiary.
Kąt nachylenia kopytka był niepoprawny – zbyt wertykalny. Jeśli ułożymy kopytko zbyt pionowo, siła nacisku będzie rozchodzić się wyraźnie punktowo, co może generować właśnie taki rodzaj uszkodzeń.
Użyto kopytka słabej jakości: o bardzo grubym rancie, przez co nacisk rozprowadzony był zbyt szeroko po przylegających do eponychium tkankach.
Zamiast „rozszczelnienia uszczelki” kursantka próbowała też kopytkiem zeskrobać nabłonek… błagam! Tak robiło się 30 lat temu, gdy w powszechnym użyciu nie mieliśmy frezarek!
Ten etap trwał po prostu zbyt długo przez niepotrzebne zwielokrotnienie ruchu. Często na kursach widzę, że dziewczyny bawią się z kopytkiem na pojedynczym paznokciu niemal przez minutę… to absolutnie zbyt długo! Nadmiar ingerencji z natury rzeczy może być szkodliwy!
Mogła też mieć miejsce sytuacja w której eponychium było ekstremalnie mocno przyklejone do nabłonka i płytki paznokcia. Odseparowanie od siebie tych struktur przy użyciu samej płozy kopytka jest praktycznie niemożliwe. Albo ekstremalnie nieprzyjemne dla klientki. W takim momencie zawsze polecam użyć ostrza multikopytka, które odklei „zabetonowaną skórę” od powierzchni paznokcia w 1-2 sekundy w taki sposób, że klientka nawet nie zauważy, że coś zrobiliśmy.
A zatem apel!
Pracujmy ostrożnie, z poszanowaniem aparatu paznokciowego!
Nie oszczędzajmy na narzędziach.
Zweryfikujmy czas pracy: naprawdę „dłużej” nie zawsze znaczy „lepiej” i „dokładniej”.
A przy okazji… też masz wrażenie, że tego typu przypadków widujemy ostatnio coraz więcej?